Dziennik osobisty – 17 czerwiec 2018
Wyszłam z domu 13 czerwca i dzisiaj w nocy dotarłam na wyspę Pohnpei. Tyle czasu zajęło mi dotarcie tutaj – na koniec świata. Na małą wyspę, gdzieś pośrodku oceanu.
Póki co niewiele widziałam, gdyż noc nie pozwoliła mi wiele dostrzec. Poczułam tylko zapach… Egzotyczne kwiaty… 🙂 I duszność… Gorące, wilgotne powietrze nie ułatwia oddychania…
Z lotniska odebrała mnie kobietka pracująca dla hotelu w którym się zatrzymałam. Tak właśnie, po trwającej kilka dni podróży, mogłam w końcu położyć się w łóżku – luksus, kiedy śpisz przez kilka dni na podłodze, lub na krzesełkach na lotnisku 😀
Ale zacznijmy od początku.
13 czerwca wyszłam z domu i taksówką pojechałam na dworzec PKS w Katowicach. Początkowo chciałam jechać autobusem, żeby zaoszczędzić pieniądze. Ostatecznie stwierdziłam jednak, iż przy tak długiej podróży, powinnam ją sobie ułatwiać jak to tylko możliwe.
Bus do Warszawy miał lekkie opóźnienie przez trwające na drodze roboty drogowe, a na dodatek kierowca na samym końcu pomylił drogę. Na moje nieszczęście, bo niestety nie czułam się dobrze podczas tego odcinka podróży. Najbardziej cieszyłam się już, gdy dotarłam do hotelu, ponieważ taksówkarz wiozący mnie do niego miał odświeżacz o ostrym zapachu, który dodatkowo mnie zemdlił…
Szczęściem moim, że nie skasował za przejazd olbrzymiej kwoty – o tym, ile się płaci taksówkarzom w Warszawie, to chodzą już legendy przecież…
W hotelu mogłam nieco odpocząć, ale tylko nieco ponieważ miałam dość zaburzony sen. Było tam zbyt gorąco, bez klimatyzacji. Gorszy jednak był stres o to, czy aby na pewno pamiętałam o wszystkim przed podróżą, czy wszystko się uda, czy nie będzie problemów, czy… itp. Było to tym bardziej przynoszące zdenerwowanie, gdyż miałam świadomość obserwacji mojej podróży przez znajomych i was drodzy czytelnicy 🙂 Nie jest was, aż tak wielu, ale wizja wpadki przez jakieś głupie niedopatrzenie byłaby totalnym dla mnie zażenowaniem.
Jeśli mam być szczera, to dużo dały mi wszelkie wiadomości od znajomych z życzeniami powodzenia i udanej podróży – to było tak miłe, że nie mogłam nie być za to superwdzięczna 🙂 Także dziękuję wszystkim za to 😀 Nie ma to jednak jak wsparcie 😉
Wyjeżdżając zaznaczyłam, że to moja pierwsza tak daleka podróż, no ale chęć wypadnięcia jak najlepiej – tak mam XD Skoro się przygotowałam, to chciałam, aby wszystko odbyło się jak najlepiej. Mimo tego, oczywiście pozostawałam także otwarta i spontaniczna 😛
Stres trochę opadł, kiedy się już odprawiłam na lotnisku, a trochę jak byłam już w przestworzach. Lot był bardzo dobry – ładny start i ładne lądowanie, dobra kolacja i śniadanie. Oczywiście byłam w mniejszości pośród azjatyckich pasażerów – lecieliśmy przecież do Korei 🙂
A biedna pani przy check-in – A gdzie to jest i po co pani tam jedzie? Ahoj przygodo
Przed wylądowaniem w Korei znowu nerwy dały o sobie znać. Przeszłam jednak transfer gładko, pomimo pomyłce przy wysiadaniu z pociągu wiozącego mnie na drugi terminal XD Ale ostatecznie tam dotarłam i odebrałam kolejną kartę pokładową. Mogłam więc zmarnować te kilkanaście godzin oczekiwania na dalszy lot, smętnie snując się po koreańskim terminalu…
Najbardziej ucieszyło mnie to, że były tam bezpłatne prysznice. Zawsze to jakieś orzeźwienie, choć musiałam ubrać te same ciuchy, bo walizkę odbierałam dopiero na Guam. (Potem okazało się, że przez ten prysznic zdjęłam i następnie zostawiłam tam swoją szczęśliwą obrączkę z Maroka… Gdybym wierzyła w takie rzeczy, to uznałabym to za zły znak, natomiast zrobiło mi się go tylko bardzo szkoda, bo choć to nie była nawet srebrna obrączka, to jednak bardzo ją lubiłam.)
Oczywiście przekąsiłam coś, przeszłam się po sklepach i poobserwowałam Koreańczyków. Kobiety są bardzo szczupłe i mają piękną cerę. Niesamowicie brzydko i grubo się przy nich poczułam. 😀
Natomiast jeśli chodzi o mężczyzn w stylu k-pop, to niestety stwierdzam, że facet wyglądający jak manekin z wosku to nie mój typ faceta XD Jednego takiego pana naprawdę wzięłam za manekina, ale on tylko się zamyślił 😛 Mężczyzna tak delikatny, wymuskany, malujący się… no powiedzmy, że to jednak nie mój ideał faceta 😀 Jednak co kultura, to swój ideał piękna ma – każdemu podoba się coś innego 🙂
Tymczasem także, to tutaj na lotniskowych krzesełkach zaczęłam ćwiczyć wszelkie pozy do drzemania. Nie mogłam pozwolić sobie na całkowite zapadnięcie w sen w obawie o swoje cenne rzeczy, których nie chciałam stracić lub też zaspać na boarding XD
Kiedy nadszedł czas odlotu, niziutka Koreanka zrobiła mi kontrolę plecaka i wypytała o kilka rzeczy, jednak była tak niska, że musiałam się schylać by słyszeć co do mnie mówi 😀
Drugi lot, liniami Korean Air również był całkiem dobry. Zjadłam kolację i drzemałam. Poświęcałam na tę czynność najwięcej czasu, dzięki temu najlepiej mi się relaksowało i nabierało sił. Nie oszczędzałam też na jedzeniu, a na pewno już na piciu dużej ilości wody.