Dziennik osobisty – 21 czerwiec 2018

Nadrabiam dzisiaj zaległości z wczoraj, ponieważ nie wiedzieć czemu, gdy tylko przychodzę do hotelu, nieco się ogarnę i już około 20.00 chwyta mnie ogromna senność. Musicie wiedzieć, że tutaj jest już całkowicie ciemno – zmrok zapada około 19.30. Podejrzewam, że ma to duży wpływ na ten mój stan 🙂 Budzę się w środku nocy o 3-4 i tak leżę do 6 lub później, aż w końcu zdecyduję się wstać.

Plan zwiedzania, zanim tu przybyłam, zorganizowałam sobie tak, że teraz na miejscu okazało się, iż mogę to zrobić w krótkim czasie, a więc zostanie mi znacznie więcej czasu do wykorzystania, niż początkowo sadziłam. Z jednej strony to dobrze, gdyż nie muszę narzucać sobie szaleńczego tempa zwiedzania, co przy takich temperaturach jest zbawienne 🙂 Wyczerpanie zabija całą przyjemność… Tymczasem jednak, mogę całkowicie zwolnić, przestawić się na powolniejszy, wyspiarski styl życia i rozkoszować moim pobytem tutaj.

383

Wczoraj miałam zacny plan spędzenia dnia dość sympatycznie, z naciskiem na zrobienie dobrych zdjęć. Najpierw natomiast udałam się na dawną plantację Kubarego… Teraz są tam… budynki ACE COMMERCIAL CENTER – kino, zaopatrzenie biur i supermarket… Chciałam obejść ten teren, sfotografować okolicę, poszukać drzew ylang – ylang… Niestety, ruch i hałas, ogrodzenia i tereny prywatne były dość uciążliwe. Dla Ponapejczyków to normalne miejsce, ale mnie zrobiło się dość smutno…

Wiem, że przeszłość to przeszłość, ale świadomość, że tu gdzieś leżą jego szczątki, jego grób, oraz to, że nic nie zostało z jego plantacji… Wielkie rozczarowanie – nawet jeśli już przed przyjazdem wiedziałam co tu zastanę. No cóż… odeszłam z tego miejsca czym prędzej. Wydaje się, że echa Kubarego odchodzą na zawsze…

474

Jedyne co tak mocno zaznacza jeszcze jego obecność, to ten pomnik przy Murze Hiszpańskim, zaraz obok szkoły. Za każdym razem, gdy przechodzę w okolicy, to na niego spoglądam i czuję się… może nie dumna, ale jakoś usatysfakcjonowana widząc go tam. Jest i niech tam będzie. Miło ze strony Ponapejczyków, że go zachowali.

Spod ACE udałam się nad lagunę. Miałam ochotę na spacer, od zawsze lubiłam tę formę zwiedzania. Jest się bliżej wszystkiego, a także wolniej zmierza ku celowi, co oznacza, iż więcej można zauważyć.

365

Idąc drogą w stronę lotniska, trzymałam się lewej strony drogi. Dzięki temu dotarłam do ciekawego miejsca – cmentarzyska łodzi.

Kiedy zobaczyłam dwie pierwsze łodzie, w połowie zatopione i smętnie jeszcze walczące o pozostanie na powierzchni, strasznie się podekscytowałam. Musicie wiedzieć, że jestem raczej lądolodny człowiek i z morzem mam niewiele wspólnego. Nawet więcej – głęboka woda mnie dość przeraża… Potrafię pływać, ale nie jestem doskonałym pływakiem i raczej trzymam się miejsc takich, gdzie czuję dno pod stopami 😀

Dlatego wszelkie łodzie, statki i przejawy życia morskiego tudzież oceanicznego, są dla mnie łakomym kąskiem. W sumie, to nawet zauważyłam u siebie od pewnego czasu dość „niepokojące” przejawy dużego zainteresowania i fascynacją łodziami 😀 W moim przypadku, takie rzeczy warto obserwować, bo zapewne prędzej czy później z tego coś wyniknie XD

Na wpół zatonięte statki, jak już wspomniałam stanowiły smutny obrazek swego końca, choć nadal zachowały intensywne barwy. W oddali majaczyło się więcej takich trupich łodzi. To miejsce stanowiło świetny plener do zdjęć, choć nie było dobrego światła. Niebo bowiem zasłoniły chmury. Oczywiście, że musiały się pojawić, bo miałam ochotę tego dnia obejrzeć zachód słońca – toteż chmury pokazały mi środkowy palec i stwierdziły „sorry, ale może innym razem” 😛

Dzień nie był jednak przez to zmarnowany. Wręcz przeciwnie. Kilkanaście metrów dalej znalazłam kolejną perełkę. Duży statek „Micro Glory”, przycumowany, by czekał na swoją śmierć zżerany przez rdzę. Nadal jednak robił wrażenie. Emanowała z niego duma, jakby mówił, że łatwo się nie podda, oraz nie bez powodu ma w nazwie „Glory”. Stanowił tak wspaniały widok, że szkoda go było zostawić…

335

Postanowiłam wrócić w to miejsce jeszcze raz, w jednym z tych dni, kiedy stawiam na spontaniczność, oraz wrzucam na luz i cieszę się samym „byciem” na wyspie.

337

W drodze powrotnej zatrzymałam się na podwieczorek w jednej z palmowych chatek, przy przystani dla małych łódek. Duży dach z liści palmowych pozwalał się skryć przed wzrokiem. Chatka umieszczona była na palach wbitych w wodę, dzięki temu jej połowa wystawała nad powierzchnię wody. Deski po których trzeba było przejść, aby usiąść w chatce, na obszernym można by powiedzieć – stole, bardzo stabilnie nie wyglądały, aczkolwiek żadna z nich pode mną się nie złamała 😀

330

Siedziałam tam jakiś czas ciesząc się okolicą. Najpierw na przystań wcinającą się wgłąb laguny (ja siedziałam w chatce znajdującej się przy głównej drodze) przyjechało trzech mężczyzn półciężarówką wraz z trzema psami. Kiedy się zatrzymali, usłyszałam tylko – plusk, plusk i plusk XD Trzy psy wylądowały w wodzie :O

-Czy oni chcą je utopić?- przeszło mi dziwnie szybko przez myśl XD

Trochę się przestraszyłam, ale zaraz zauważyłam spod osłaniającej mnie chatki, że jeden z psów wygramolił się na stromy oraz kamienisty brzeg i zaraz był przy swoich panach. Nie na długo, bo zaraz wylądował w wodzie ponownie 😀 Nie było tam głęboko, a dwóch z trzech panów po chwili dołączyło do swoich pupili.

327

Obok mnie, w następnej chatce, tymczasem przyszło dwóch młodych mężczyzn. Mieli przy sobie wiosła, więc miałam nadzieję, że zobaczę jak pływają canoe z pływakiem, przycumowanym przy bojkach. Czekali jednak jeszcze chyba na dalszą część załogi.

326

W tym czasie łodzią podpłynął pan w bajecznie kolorowym ubraniu. Udało mi się zrobić mu zdjęcie, ale chyba był tym trochę zmieszany. Jeśli chodzi o zdjęcia ludzi, to przed zrobienie fotografii pytam, czy mogę to zrobić. Nie zawsze jest to możliwe, ale uważam że uczciwie jest spytać, zamiast komuś bezceremonialnie wepchnąć obiektyw przed nos 😀 Reporterzy mają inną zasadę, ale ja nie gonię za chwałą „tego ujęcia”. Moje zdjęcia mają inny charakter 🙂

Bajecznie kolorowy pan siedział ze mną jakiś czas, aż przyszedł facet narodowościowo zbliżony do Azjaty i razem odpłynęli. Wyglądało to trochę, jakby płynęli daleko, do serca dżungli, do jakiegoś stanowiska archeologicznego lub wioski, nad ludnością którą ów człowiek prowadził badania… Tak przynajmniej moja wyobraźnia podsuwała mi powody ich spotkania 🙂

323

Ponieważ chłopaki nie zbierali się do wiosłowania, ja zebrałam się do dalszej drogi. Przeszłam na drugą stronę ulicy, żeby mieć widok na rafę. Po drodze zatrzymał się taksówkarz oferując podwózkę, której oczywiście nie potrzebowałam. Idąc dalej, zboczyłam z drogi i weszłam na rafę prowadzącą tam ścieżką. Wiodła „wgłąb morza”. Niestety nie mogę ominąć tego, co tam zobaczyłam…

Śmieci…

319

Pełno plastiku na rafie… Butelki, buty, miski, strzępy ubrań…. Jakże przykry widok… Cena cywilizacji…?

317

Miałam straszną ochotę iść dalej i dalej… Pierwszy raz poczułam takie „przyciąganie”. To było dziwne uczucie, nieznane mi wcześniej…! Wiedziałam tylko, że chciałam iść dalej, choć czułam także obawę przed morzem.

313

Pomyślałam o przypływie. Nie znam się na tym i nie wiem czy tu występował, kiedy i na jak długo, jednak gdyby się okazało, że dojdę bardzo daleko i akurat poziom wody się podniesie, to miałabym odcięty powrót… A byłam tam sama. Nawet jeśli to były tylko moje wymysły, to wolałam nie ryzykować i nie szłam dalej, choć kusiło… uwierzcie mi kusiło… 😀

Powróciłam na bezpieczne tereny. Rafa była niesamowita. Miałam chęć, by zabrać choć kawałek, ale oczywiście tego nie zrobiłam 🙂

315

Wracając powoli do hotelu, minęłam dwie urocze panie spożywające posiłek nad wodą. Przywitałam się z nimi i jakież było moje zdziwienie, gdy jedna z nich zaprosiła mnie, bym z nimi zjadła :O Nie wiedzieć czemu, moja pierwsza, jakby wyuczona odpowiedź, brzmiała:

-Nie dziękuję, nie chcę przeszkadzać -wypowiedziane z życzliwym uśmiechem. Była to prawda.

Nie bardzo ogarniam jeszcze tutejszą kulturę zachowania więc nie wiem, czy było to tylko grzecznościowe zaproszenie czy szczere. Obstawiam to drugie i bardzo żałowałam, że z nimi nie usiadłam. Natomiast moja pierwsza myśl, to ten trochę nasz kulturowy sposób myślenia, że ktoś cię zaprasza z grzeczności, ale tak naprawdę ma nadzieję, że odmówisz 😀

Panie miały na talerzu ogromną kupkę ryżu, a na jej szczycie leżała wielka rybka, smakowicie wyglądająca 🙂

Tak… bardzo żałowałam… No niestety, ale introwertykowi ciężej jest zawierać przyjaźnie, a ta nadal moja skromna nieśmiałość oraz wypaczone zachodnie rozumowanie, jak widzicie potrafi być przeszkodą…

321


Natomiast dzisiaj, czyli dnia właściwego, nie miałam ochoty na wiele. Moja sprawność się obniżyła i ograniczyła przez słabe samopoczucie. Przedpołudniem planowałam jak wykorzystać czas i co powinnam zobaczyć, oraz gdzie pójść. Wiem na pewno, że chce zobaczyć staw z węgorzami, petroglify… co do reszty – jeszcze ustalam.

Jutro postanowiłam iść na wyspę Sokehs, żeby się nieco powspinać. Myślę, że dam radę, nawet jeśli będę potem wyciskać koszulkę z potu 😀 Mogę dojechać i wrócić z wyspy taksówką, więc to też jakieś ułatwienie 😛

W sobotę czeka mnie Nan Madol! Nareszcie!

Jak już wspomniałam, nie miałam ochoty na wiele. Ale postanowiłam zrobić krótki spacerek. Dzisiejszym celem był cmentarz niemiecki. Kiedy tam dotarłam, okazało się, że jest tam tylko zarośnięta połać. Spytałam miejscowych czy to aby na pewno tam… Wskazano mi drogę, a dzieciaki z okolicy poleciały ze mną tarasując i pokazując mi jednocześnie drogę 😀

301

Na miejscu okazało się, że rzucający się od razu w oczy olbrzymi nagrobek, należał do Victora Berga!

Dziwne uczucie… Jakbym właśnie dotknęła historii! Wiedziałam, że to niemiecki cmentarz, ale totalnie zapomniałam o Victorze Bergu! Chyba mnie to nawet uradowało – jakbym znalazła zapomniany relikt pośrodku dżungli. Nie zaginiony, ale zapomniany 🙂 Trochę takie odczucie, jak gdybym sama wkroczyła do tej historii o której pisałam i czytałam, a która teraz stała się tak namacalna – na wyciągnięcie ręki!

Dzieciaki się kręciły obok, ale choć nagrałam filmik, to nie chciały abym zrobiła im zdjęcie 😀 Potem udałam się zobaczyć masowy grób Sokehsów. Zauważyłam go przez przypadek…

Chciałam pójść do baru, znajdującego się podobno w tej okolicy, odniosłam jednak wrażenie, że go tam nie było XD Podobnie jak w przypadku sklepu z pamiątkami XD

W drodze powrotnej weszłam na Hiszpański Mur. Dzieciaki na boiskach grały w baseball. Postanowiłam coś zjeść, tym razem nie w hotelowej restauracji, zamówiłam jedzonko na wynos i w spokoju zjadłam w swoim hotelowym pokoju.

431

Jutro Sokehs!!!

Skomentuj

Wprowadź swoje dane lub kliknij jedną z tych ikon, aby się zalogować:

Logo WordPress.com

Komentujesz korzystając z konta WordPress.com. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie na Facebooku

Komentujesz korzystając z konta Facebook. Wyloguj /  Zmień )

Połączenie z %s