Dziennik osobisty – 28 czerwiec 2018 cz. 1

To był mój najtrudniejszy dzień tutaj. I jak to zazwyczaj bywa – ten najbardziej godny zapamiętania. Jak wiemy, to co trudno dostępne, oraz w co musimy włożyć dużo wysiłku, cenimy najbardziej.

Ruszyliśmy dość punktualnie. Kanasae przyjechała po mnie do hotelu o 8.00, lecz oczywiście nie obeszło się bez zmian. To standard tutaj.

Teraz powstała taka wersja, że to nie ona mnie zabierze do Kitti, ale jej mąż. Oczywiście zanim go namierzyłyśmy, to minęła jakaś godzinka kursowania po Kolonii i wymieniania uprzejmości z każdym zatrzymanym, napotkanym, mijanym… Kanasae objechała Kolonię witając całe miasto krótkimi dźwiękami klaksonu – pik, pik – można było słyszeć nieustannie. To dość zabawne, ale wyobraźcie sobie cały dzień tak robić. Oni są przyzwyczajeni, jednak taka forma całodziennych interakcji z każdym może być naprawdę wyczerpująca.

Samo słowo „Kaselelhie”, czyli po ponapejsku „Dzień dobry” czy też „Cześć” dość szybko zamienia się w krótkie „Elhie”. Mało tego, bo dochodzi jeszcze przecież machanie rączką na lewo i prawo, uśmiech i skinienie głową skierowane szczególnie do starszych mieszkańców. Nie da się tu być anonimowym, nie da się tu przejść niezauważonym 😀

78

Ostatecznie znalazłyśmy męża mojej pani taksówkarz i ruszyłam z nim na przygodę, o której wkrótce powiem, iż była znacząca i niezapomniana. Wtedy jeszcze o tym nie wiedziałam.

Przemierzając kilometry poprzez soczystą zieleń wyspy, rozmawialiśmy o tym czy o tamtym. Viner to dość gadatliwy człowiek, bardzo to lubię, kiedy sama jestem raczej w nastroju do słuchania i obserwowania. Wtedy taka osoba się przydaje, zwłaszcza, że tak jak on mówi z sensem i dość zabawnie. Ma w sobie dużą zaradność – w Polsce powiedzielibyśmy, że jest dość obrotny.

187

Wiózł mnie japońskim samochodem, toteż kierownica była po prawej stronie przy prawostronnym ruchu. W drodze do Kitti nie miało to znaczenia, jednak z powrotem, przy wymijaniu… stało się lekko niepokojące XD

Dojazd trochę trwał i w międzyczasie zabraliśmy pewnego pana, którego nazywam dla uproszczenia Michigan. Był bez koszulki, dzięki czemu widać było okazały brzuszek, miał czarne, kręcone włosy, sympatyczne usposobienie i radosny uśmiech, choć prawie bezzębny. Podejrzewałam, że duża w tym zasługa betelu. Czasem ciężko mi było go zrozumieć, musiałam więc prosić o powtórzenie tego co mówił.

Ostatecznie dotarliśmy w końcu do jakiegoś domu, z dala od głównej drogi,  z której zjechaliśmy jakiś czas temu. Oczywiście z momentem zjazdu, skończył się także asfalt. Minęliśmy przy tym kościół, na którym zawiesiłam wzrok.

-Kościół- odezwał się Michigan, wyłapując moje spojrzenie.

-Widzę, nie pierwszy i nie ostatni, macie ich tu sporo-

-Chodzisz do kościoła?- zapytali.

-Nie, nie jestem religijna. To znaczy wychowano mnie w katolickiej rodzinie, ale już nie chodzę do kościoła- starałam się wytłumaczyć delikatnie, że raczej nie jestem zwolennikiem tej religii, czy jakiejkolwiek innej. Wiedziałam natomiast o dużej popularności tej duchowej części życia Ponapejczyków. Musiałam mieć to na uwadze i traktować to z szacunkiem.

396

-Eh to tak jak my, pójść do kościoła i mieć z głowy – śmiali się.

Ta uwaga mnie zaskoczyła 🙂 Czyżby za tą fasadą kryło się niekoniecznie takie uwielbienie religijnych obyczajów? Może jest tak jak u nas – w niedzielę do kościółka, a potem na piwko do sklepu. Może wizyta w kościele to narzucony, smutny obowiązek? Przez chwilę zastanowiłam się nad tym, bo przecież Ponapejczycy przed misjonarzami i całym tym wprowadzeniem religii mieli swoje wierzenia. Czy zostały one wyparte? Chciałabym je poznać, jednak teraz nie ośmieliłam się o to zapytać. O takie rzeczy pyta się wówczas, kiedy pozna się kogoś lepiej.

Kiedy wysiedliśmy, zaistniały chwilowe negocjacje i ostatecznie padła cena – 40$. Viner zapytał, czy mam tyle pieniędzy. Oczywiście, że miałam więc śmiało mogłam się zgodzić. A więc miałam już przewodnika.

Pierwszy raz gdy go zobaczyłam, siedział w brązowej koszulce z kołnierzykiem. Trzymał maczetę i coś robił, ale w zasadzie nie wiem co. Skupiłam się bardziej na jego osobie, bo wyglądał dla mnie dość niesamowicie. Jak wyjęty z obrazka mężczyzna z dżungli z dość uroczym uśmiechem. Miałam ochotę go obfotografować, czego oczywiście nie zrobiłam. Wydawało mi się jednak, że będzie wspaniale wyglądał na zdjęciach i jak się potem okazało, miałam rację.

32 xxx

Rozejrzałam się dalej i zobaczyłam dwie kobietki. Jedna, bodajże pani domu krzątała się to tu, to tam, natomiast druga, młodsza, zajmowała się niemowlakiem. Pamiętam, że miała bardzo ładne włosy, spięte w kok. U tutejszych kobiet jest to powszechne i naturalne.

Poczęstowano mnie kawą. To zmniejszyło nieco mój stres. Może to głupie, ale poczułam się troszeczkę „niewpasowana”. Byłam tym obcym i choć chciałam „wejść” w towarzystwo, to oczywiste jest, że nie robi się tego ot tak. Bałam się też popełnić jakąś kulturową gafę 😀 Czytałam dużo przed wyjazdem na temat Pohnpei i ludzi tu mieszkających, ale wszystkiego z książek nie można się dowiedzieć.

Viner zakomunikował mi w międzyczasie, że będzie tu na mnie czekał i odwiezie mnie do hotelu. Powiedziano mi też, że wypijemy sakau. To mnie bardzo ucieszyło.

34 xxx

Kamień do przygotowania sakau.

Natomiast na pytanie czy chciałabym spróbować betelu, miałam już mieszane uczucia XD Betel? Co to właściwie jest? Jak to na mnie podziała?

35 xxxNa początku chciałam odmówić, ale sekundę potem uświadomiłam sobie, że dlaczego nie? Może już nie będę miała okazji. Pomimo tego wizja plucia zabarwioną śliną wydała mi się osobliwym pomysłem. W naszej kulturze jest to raczej nie pomyślenia, a tu miałam tak po prostu wypluć sobie ślinę przed tymi wszystkimi ludźmi? No ale dobra. Zgodziłam się.

Mój przewodnik, który przedstawił mi się potem jako MJ, wziął orzech betelu (wyglądem przypominał mi zielony żołądź, choć większy) i rozgryzł do wzdłuż. Do niego włożył pewną białą substancję i tytoń na dokładkę w postaci uciętego kawałka papierosa. Całość podano mnie.

36 xxxNasz autostopowicz poinstruował mnie, że mam to rzuć i ślinę wypluwać, ale nie połykać. Kiedy tylko włożyłam betel do ust, wszyscy bacznie mnie obserwowali. Pierwszy ruch szczęki, drugi… i nagle poczułam się dość słabo oraz zakręciło mi się w głowie. W lekkim oszołomieniu stwierdziłam, że muszę usiąść zanim się przewrócę XD

Oczywiście wszyscy mieli ze mnie niezły ubaw 😀

Dość szybko usta wypełniły mi się dużą ilością śliny, co za tym idzie – musiałam ją wypluć. Jak to zrobić dość dyskretnie, kiedy wszyscy się na mnie patrzyli? Odeszłam kawałek dalej i dopiero wtedy bez tego głupiego uczucia, że oto wszelkie zasady kultury osobistej poszły się… przejść 😛 mogłam pozbyć się nadmiaru śliny.

Niestety raz się zapomniałam i połknęłam tę mieszankę. Na moje szczęście to mnie nie zemdliło.

Ostatecznie przyszedł czas i wyruszyliśmy ku dżungli.

33 xxx

MJ szedł pierwszy, ja w środku, a za nami szedł jego brat – miał może 11 lat. Tak zaczęła się moja przygoda, bo oni przeszli tę trasę setki razy, więc nie imponowało im to wcale, a towarzyszyły nam także trzy psy.

25

Skłamałabym mówiąc, że nie zastanawiałam się, w co ja właściwie się pakuję, kiedy tylko zobaczyłam pierwsze zejście w dół. Było stromo, było ślisko. Czy się nie zabiję? Czy nie połamię sobie nóg? Ale przecież nie mogę się wycofać na samym początku XD

Założę się, że MJ śmiał się w duchu, gdy mnie tylko zobaczył – gdzie taka białaska się pcha w ogóle…

Powiedziało się jednak A, trzeba także powiedzieć B. Idę!

Może powoli, ostrożnie, ale dojdę do tych wodospadów, choćby na kolanach!

-Chcesz kij?- spytał MJ.

-Myślę, że to bardzo dobry pomysł-

Chwilę potem mój przewodnik zniknął, a ja słyszałam tylko uderzenia maczetą. Kiedy wrócił wręczył mi ładnie ociosany kij, który okazał się być niezastąpiony przez resztę dnia. Starałam się trzymać jednolite tempo. Nie było to jednak wcale takie łatwe. Było gorąco i duszno, także mój oddech szybko stał się ciężki, a pot spływał mi strumykiem po czole, plecach, rękach…

Nagle, jeden z sandałów MJa pękł. Zdjął więc oba i zostawił je z boku, dalej idąc boso! Dla mnie było to wprost nieprawdopodobne. Miałam obawy, czy szybko się nie zrani idąc bez butów. Okazało się jednak, że wcale nie szedł wolniej, lecz odniosłam wrażenie, że wręcz szybciej…

Pytałam go wiele razy, czy czuje się na siłach i chce dalej iść. Odpowiadał tylko że tak, tak samo jak ja na jego pytania, więc słowa „Are you ok?” padały chyba z tysiąc razy. MJ był dość troskliwy i dbał o mnie. Czułam się z nim bezpiecznie. Wiedziałam o tym, że doskonale mogę zaufać jego orientacji w terenie. Nie będę nawet ukrywać, że cały czas mi imponował.

512 xxx

Natomiast jego brat, to totalnie dzieciak Superman… Latał po tej dżungli jak po piaskownicy, czasem przyprawiając mnie o zawał, kiedy widziałam jak on sobie tak beztrosko skacze to tu, to tam… Miałam wtedy wizję, że zaraz sobie skręci kark itp. Oczywiście nic takiego się nie wydarzyło.

Wiecie jak jest, tobie się wydaje, że to co robi jest niebezpieczne, podczas kiedy dla niego jest to po prostu naturalne.

Superman miał ze sobą plecak, do którego panowie zbierali znalezione po drodze śmieci. Zdziwilibyście się, co się w nim znalazło…

24 xxx

W końcu dotarliśmy do pierwszego wodospadu. MJ mówił, że pierwsze trzy są dość blisko siebie. Była tam jaskinia w której mieszkały niewielkie nietoperze. Bracia wystraszyli je, a kiedy wzleciały w powietrze tworzyły niesamowity widok. Zaroiło się od małych ciałek nietoperzy.

21 xxx

Było to coś, czego nigdy wcześniej nie widziałam. Przepiękny obraz magii dżungli.

511

Skomentuj

Wprowadź swoje dane lub kliknij jedną z tych ikon, aby się zalogować:

Logo WordPress.com

Komentujesz korzystając z konta WordPress.com. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie na Facebooku

Komentujesz korzystając z konta Facebook. Wyloguj /  Zmień )

Połączenie z %s