Dziennik osobisty – 1 lipiec 2018

Odpoczynek w hotelu na Guam był słaby, sen był słaby. Mimo to zawsze lepiej, kiedy możesz się położyć w łóżku, a nie na plastikowych czy metalowych krzesełkach. Sama perspektywa wzięcia prysznica była niemalże zbawcza 😀

457Dość wcześnie opuściłam hotel i taksówką wróciłam na lotnisko, przyglądając się przez szybę samochodu zamerykanizowanej wyspie.

Chciałam jak najszybciej opuścić Guam. Znów zaczęły mi się mieszać czasy. Telefon pokazywał trzy różne godziny…

Z lotu do Japonii niewiele pamiętam. Starałam się ucinać sobie drzemki. Niestety mój żołądek już wtedy zaczynał doznawać wibracji i nie mogłam nic przełknąć. Popijałam tylko mleczne szejki, co mnie orzeźwiało i dawało namiastkę posiłku.

Wylądowanie w Japonii było koszmarem. Tłumy ludzi, każdy robił sobie selfi lub zdjęcia, a ja poirytowana i zmęczona, zaczęłam tęsknić za dżunglą i jej spokojem oraz zielenią. Nie miałam nawet ochoty jechać do Tokio…

206

Wrzuciłam w siebie trochę frytek, popiłam kolejnym szejkiem i znalazłam sobie miejsce do spania. Założyłam kaptur na głowę, żeby nie przeszkadzało mi światło. Trochę też chciałam się odciąć od tego świata. Zapadłam w półsen.

Przez długi czas odczuwałam jednak bóle głowy, dreszcze i wariacje żołądkowe. Organizm nie ogarniał zmian stref czasowych. Wygrzebałam więc w końcu z walizki dwie tabletki, po których poczułam się lepiej i znów zapadłam w półsen.

Po kilku godzinach, poczułam jak ktoś mnie lekko szturcha próbując obudzić. Zauważyłam japońskiego ochroniarza z jakąś tabliczką. Pisało tam, że lotnisko jest zamykane na noc, więc muszę się udać do „meeting pointu”.

-Gdzie znajdę „meeting point”?- zapytałam. Zrozumiał, ale nie potrafił mi odpowiedzieć, więc mnie tam zaprowadził.

Myślałam na początku, że czeka mnie spanie na chodniku przed lotniskiem, lecz dolna jego część pozostała otwarta. Na „meeting poincie” było sporo ludzi – co za tym idzie, nie było się jak położyć… Z czasem ludzie poznikali, a ja przyjęłam pozycję horyzontalną.

galleon-1666084_640

Musiałam trochę „odpłynąć”, bo nawet nie zorientowałam się, że na krzesełkach naprzeciwko mam towarzysza w niedoli.

Kiedy się ocknęłam, pan Japończyk, około 35 lat zaproponował mi swoje miejsce. Nie było to konieczne, bo jakoś udało mi się już ułożyć, pomimo wbijającego się podłokietnika w nogi, ale on nalegał. Mając przy sobie takiego dżentelmena, ostatecznie zamieniliśmy się miejscami.

Nawiązała się między nami nić porozumienia, która to zawsze wytwarza się pomiędzy ludźmi podróżującymi, lub oczekującymi na dalszą część podróży. We dwoje zawsze raźniej, przyjemniej – nie trzeba nawiązywać głębokich przyjaźni – lecz świadomość przyjaznej duszy, rozumiejącej przeżywane obecnie trudności, dodaje otuchy i przynosi ulgę. Tak jakby niewyspanie, czy też zmęczenie dzieliło się na dwóch 😀

Kiedy ja szłam do łazienki, on pilnował rzeczy, kiedy on poszedł zapalić, ja pilnowałam jego. Nad ranem, po jednej takiej papierosowej eskapadzie, wrócił z dwiema puszkami mrożonej kawy. Usiadł naprzeciwko i wyciągnął obie puszki w dłoniach przede mną, sugerując, bym wybrała którąś z nich. Oczywiście mówiłam, że to niepotrzebne. On jednak nalegał, dlatego też przyjęłam jedną z puszek i tak razem wypiliśmy kawę.

aerial-3222082_640

To był cudownie miły i zaskakujący gest. Niestety, mój „lotniskowy przyjaciel” nie mówił po angielsku… To była wielka szkoda, ponieważ miałam ochotę z nim porozmawiać i dowiedzieć się kim jest oraz dokąd zmierza.

Ten mój lotniskowy bohater ulotnił się potem tak niepostrzeżenie, że nawet się nie pożegnałam. No ale zapamiętam go jako cichego nieznajomego, który sprawił, że moja cała irytacja na Japonię minęła…

2 comments

Dodaj komentarz