Nosił wilk razy kilka… Tak właśnie skończyła się historia Bully’ego Hayesa. No ale przeczytajcie, by dowiedzieć się jakiż to ostatecznie czekał go koniec.
Na zdjęciu autorka bloga na pirackim statku 😉
Karoliny, Wyspy Salomona i wyspy Line stają się teatrem działań zbrodniczej pary. Niewiele czasu upłynęło, a Hayes zostaje jedynym właścicielem czarnego brygu „Leonora” – jego wspólnik ginie śmiercią gwałtowną w bliżej nieznanych okolicznościach.
Hayes prócz uprawiania „normalnego” procederu – handlu niewolnikami, uprowadzania kobiet i grabieży – zaczyna teraz zakładać własne stacje handlowe, jakby zamierzał zostać nobliwym kupcem. Na „Leonorze” nosi się zawsze jednakowo: niepokalanej bieli koszuli, długie białe spodnie, czerwona szarfa na biodrach i wieniec z wonnych kwiatów na szyi. Zawsze na statku otaczają go piękne młode kobiety, najczęściej wybierane z uprowadzanego na wyspach „towaru”. Niezależnie od tego Bully Hayes trzymał cały harem na wyspie Kusaie na Karolinach. Wyspa ta stała się z biegiem czasu jego ulubioną siedzibą oraz miejscem orgii, które odbywały się tam, kiedy „Leonora” kotwiczyła u jej brzegów. Tu zaczęła jednak gasnąć gwiazda awanturnika. Pijaństwo czy nieuwaga sprawiły, że piękny bryg, do którego Hayes był bardzo przywiązany, skończył swój żywot na okalających wyspę rafach. Bully i jego kompania przenieśli się na ląd i poczęli robić tyle zamieszania, że misjonarze, oddaleni o tysiące mil, zaczęli pisać do niego skargi. W tej sytuacji sam komandor Goodenough, ówczesny dowódca australijskiej bazy marynarki wojennej, przybył na HMS „Rosario” na Kusaie, aby zrobić z Haysem porządek. I znowu Bully’emu udało się uniknąć kary. Jego przestępstwa popełnione były na pełnym morzu albo na wyspach nie podlegających jeszcze żadnej jurysdykcji, a więc gdzie nie obowiązywało żadne prawo. Ponadto nie było świadków, a Hayes był obywatelem amerykańskim. Stroskany komandor zmuszony był wypuścić Hayesa z aresztu.
Bully przestraszył się jednak nieco i postanowił opuścić Kusaie, przynajmniej do czasu, póki atmosfera wokół niego się nie oczyści. Odpłynął z wyspy łodzią, ale przygodnie spotkany wielorybnik podniósł go z wody i dostarczył do Guamu. Tam niepoprawny pirat znowu zdobył statek i znowu zajął się chwytaniem wyspiarzy. Hiszpanie szybko go jednak aresztowali, udowodnili hańbiący proceder i nie przejmując się zbytnio jego obywatelstwem – wpakowali go do ciężkiego więzienia w Manili.
Na zdjęciu autorka bloga na pirackim statku 😉
Zdawać by się mogło, że na Filipinach nastąpił ostateczny koniec ponurych awantur Bully’ego, zwłaszcza że sam Joshua Slocum żeglujący wówczas samotnie dookoła świata tak opisuje w roku 1875 spotkanie z Haysem: „Stary pirat, bez grosza przy duszy, wymizerowany chorobą, wysoki, wychudły, z rozwianą, długą na pół sążnia siwą brodą, kroczył boso na czele procesji, niosąc największa świecę…”
Hiszpanie w roku 1876 darowali resztę kary Haysowi. Zaważyła podobno jego pobożność (sic!) i dobre zachowanie. Odesłali go też jako ubogiego amerykańskiego marynarza do San Francisco. Zdawać by się mogło, że nikt już więcej nie usłyszy w portach Pacyfiku o tej łotrowskiej postaci. I oto… kilka miesięcy później Hayes znowu żegluje, tym razem na maleńkim 13-tonowym „Lotusie”, oczywiście skradzionym. Na początku 1877 roku stateczek już jest na Wyspach Marshalla i kieruje się ku brzegom Kusaie.
Bully Hayes w owym czasie nie ma już w sobie nic z dandysa. Nie ma kobiet, pudli i lśniącej bielą koszuli, ma natomiast częste napady furii kierowane najczęściej przeciwko kukowi. Pewnego dnia przy kolejnym wybuchu Hayes nieprzytomny z wściekłości sięgnął po karabin, rycząc, że zastrzeli nieszczęsnego kucharza. Kiedy zabierał się na serio do wykonania swojej groźby, kuk tasakiem zabił swego kapitana i natychmiast ciało wyrzucił za burtę.
Długo jeszcze w portach Pacyfiku nie chciano wierzyć, że Bully Hayes nie żyje, zwłaszcza że miał on zwyczaj znikania co pewien czas i szerzenia wieści, jakoby zmarł. Łotrowska legenda skończyła się tym razem ostatecznie. Barwna mimo wszystko postać Hayesa obrasta jednak wciąż w nowe awantury przypisywane staremu zbójowi. Żył przecież w czasach, kiedy w wyspiarskim świecie Pacyfiku panowało bezprawie i wszystko było możliwe. Jedynym może rysem pożytecznym w istnieniu Bully’ego Hayesa było zwrócenie uwagi na konieczność wprowadzenia wreszcie na wyspach Pacyfiku prawa i porządku.
Koniec części 3- ostatniej.
Fragment pochodzi z książki „Ludzie i atole” autorstwa Janusza Wolniewicza.
My natomiast mamy swojego pirata – Jacka Sparrowa, którego kochamy nieprawdaż?
KAPITANA JACKA SPARROWA!