„Było to zaledwie preludium do dramatu, jaki w ciągu kolejnych pięciu dni miał się rozegrać na wodach Pacyfiku”

Dzisiaj zamiast artykułu o kulturze Mikronezji czy przedstawienia kolejnej ciekawej osobowości powiązanej z tym rejonem świata, przedstawiam wam smutną, choć interesującą a zarazem tragiczną historię amerykańskiego okrętu USS Indianapolis.

30 lipca 1945 torpedom wystrzelonym z japońskiego okrętu podwodnego udało się dosięgnąć USS Indianapolis. Tę największą w dziejach amerykańskiej marynarki wojennej tragedię 800 marynarzy przypłaciło życiem.

USS Indianapolis

USS Indianapolis zatonął w drodze powrotnej do Stanów Zjednoczonych, niedługo po dostarczeniu elementów bomby atomowej Little Boy do bazy Tinian, która niebawem miała zostać zrzucona na Hiroszimę.

Tinian – wyspa należąca do Marianów Północnych

Sławomir Brzeziński relacjonuje:

Morze było spokojne, a krążownik wykonywał obowiązkowe zygzakowania (według innej wersji zaprzestano zygzakowania wraz z zapadnięciem zmroku), mając pod parą tylko cztery kotły. Widać z tego, iż raczej nie brano poważnie pod uwagę możliwości ataku nieprzyjaciela. Tymczasem o godzinie 0:14 30 lipca w prawą burtę okrętu uderzyły dwie torpedy.

Było to zaledwie preludium do dramatu, jaki w ciągu kolejnych pięciu dni miał się rozegrać na wodach Pacyfiku.

Japoński okręt podwodny w nocy z 29 na 30 lipca wynurzył się na powierzchnię – niemal tuż obok sunącego w ciemnościach amerykańskiego krążownika. Hashimoto, przekonany, że trafił na pancernik typu Idaho, wydał rozkaz ataku. Japończycy posłali w stronę wroga sześć konwencjonalnych torped.

Ci, którzy zdążyli wyskoczyć przez burtę, nie zdawali sobie sprawy, że czeka ich los zdecydowanie gorszy od szybkiej śmierci na pokładzie…

Bezpośrednio w wyniku ataku zginęło 25% załogi (czyli ok. 300 osób). Co z resztą? Marynarze nie mieli zbyt wiele czasu na ewakuację – okręt poszedł na dno w ciągu zaledwie 12 minut od pierwszego trafienia. Gdy znaleźli się w wodzie, zbili się w gromady, w których wspólnie dryfowali.

Wielu członków załogi było już wówczas rannych – poparzonych przez wybuchy bądź zatrutych pochodzącą z okrętu ropą unoszącą się na powierzchni wody. Ta ostatnia była szczególnie groźna. 

Jednak, jak miało się wkrótce okazać, kąpiel w ropie nie była najgorszym, co miało spotkać marynarzy z USS Indianapolis.

Wieczorem, drugiego dnia po zatopieniu USS Indianapolis sytuacja marynarzy stała się jeszcze bardziej dramatyczna. Sceny, które zaczęły się wówczas rozgrywać, były niczym wprost wyjęte z horroru. Okazało się bowiem, że okręt pechowo zatonął w miejscu żerowania rekinów… „Były ich setki. Panowała cisza i spokój, a potem nagle ktoś strasznie wrzeszczał. Dostał go rekin” – opowiadał Woody Eugene James. Wody Pacyfiku raz za razem zabarwiały się na czerwono. A pomoc wciąż nie nadchodziła.

Historia o atakach rekinów została opowiedziana w filmie „Szczęki” – na pewno oglądaliście ten film, który do tej pory przyprawia o dreszcze pomimo upływu wielu lat.


Łowca rekinów opowiada historię USS Indianapolis

Pomoc nadeszła po pięciu dniach. Rozbitków dostrzegła przez przypadek załoga samolotu patrolowego PV-1 Ventura. Udało się uratować zaledwie 316 członków załogi. 22 z nich żyje do dziś.

Uratowani marynarze na wyspie Guam

Za błędy w przeprowadzeniu ewakuacji oraz zaniechanie zygzakowania dowódca USS Indianapolis, Charles Butler McVay, stanął przed sądem wojskowym i został nawet skazany, lecz później go ułaskawiono (choć sprawa odbiła się na jego psychice – nękany wyrzutami sumienia w 1968 roku popełnił samobójstwo).

W 2017 roku po 72 latach udało się odnaleźć wrak okrętu USS Indianapolis.

Paul Allen, multimiliarder i współzałożyciel firmy Microsoft – stanął na czele grupy poszukiwaczy, która dzięki wykorzystaniu nowoczesnego sprzętu ustaliła, że wrak osiadł 5,5 km pod powierzchnią wody, na Morzu Filipińskim.

Na podstawie tych wydarzeń nakręcono film „Ostatnia misja USS Indianapolis” z Nicolasem Cagem w roli głównej.

Źródło: ciekawostkihistoryczne.pl

Źródło: historia.org.pl

Dodaj komentarz